loading
Status zamówienia
61 651 44 95
Zaloguj się
Funkcja dostępna tylko dla zarejestrowanych użytkowników. Zaloguj się lub załóż konto aby otrzymać powiadomienie o dostępności.
Nie pamiętasz hasła?
Zaloguj się przy pomocy
Nie masz konta?
Zarejestruj się
Literatura feministyczna a literatura kobieca. Co to znaczy: czytać jak dziewczyna?

Literatura feministyczna a literatura kobieca. Co to znaczy: czytać jak dziewczyna?

Udostępnij
Choć coraz więcej i głośniej mówi się o tym, że feminizm wciąż jest potrzebny, nikt nie dostrzega problemu zawierającego się w niesławnej kategorii książek, jaką jest to wszystko, co kryje się pod hasłem “literartura kobieca”. Zadziwiający jest fakt, że choć to kobiety stanowią obecnie większość osób zdobywających wyższe wykształcenie, choć autorki płodne i utalentowane piszą żywo o byciu kobietą, to jednak nadal pod hasłem “literatura kobieca” znaleźć można więcej erotycznych romansideł i poradników psychologicznych na temat bycia silną i niezależną, niż pożywki dla intelektu.

Faktem jest, że istnieje określenie “literatura feministyczna”, którym podpisane są niektóre kamienie milowe w dziejach emancypacji kobiet. Literatura feministyczna nadal pozostaje jednak raczej określeniem czegoś na kształt nurtu, niż pojęciem wyznaczającym kategorię, gatunek czy typ literatury. Poza tym zdaje się, że “literatura feministyczna” to wyrażenie brzmiące ciężko i niewdzięcznie. Kojarzy się, moim zdaniem, ponuro i jawi się jako coś niełatwego – niczym “literatura wojenna”. Albo daje się sprowadzić do podręcznikowego rozumienia wykładni poglądów danej dziedziny lub ideologii – jak np. “literatura medyczna”, “literatura przyrodnicza”, “literatura marksistowska” itd....

Dla mnie to bzdury. Literatura feministyczna, to po prostu literatura kobieca. Pochodząca od kobiet (choć nie zawsze) i dotycząca kobiet (ale nie tylko); dotykająca ich istoty, miejsca w świecie i sfery emocji – co nie sprowadza jej wcale do sztampowych poradników na temat zdrowia i urody.

Zrewidowano już większość przekonań zawierających się w formule “jak dziewczyna”. Nie ma już “bicia się jak dziewczyna”, “gadania jak dziewczyna” czy “mazania się jak dziewczyna”. Chciałabym, aby tekst ten był swego rodzaju redefinicją wyrażenia “czytać jak dziewczyna”. Zapraszam do przeglądu najistotniejszych i (w mojej opinii) najciekawszych pozycji pisanych tak, jak dziewczyny pisać potrafią, o tym, o czym dziewczyny myślą. Być może kiedyś to właśnie te tytuły zaczną być kojarzone z “czytaniem jak dziewczyna” i to je odnajdziemy w księgarniach pod hasłem “literatury kobiecej”.
Druga płeć - de Beauvoir Simone
Druga płeć

Zaburzając chronologię pozwolę sobie rozpocząć od pozycji absolutnie obowiązkowej dla każdego, kogo interesuje feminizm. Po pierwsze: wbrew temu, co może sugerować tytuł, książka ta nie jest encyklopedią na temat bycia kobietą. Po drugie: nie jest to rzecz fabularna, ale raczej długi esej, zbiór faktów i komentarze na ich temat. Rzecz dotyczy nie kobiety samej w sobie, ale jej bytowania. Simone de Beauvoir jest czołową przedstawicielką drugiej fali feminizmu i prekursorką feminizmu egzystencjalnego. Po raz pierwszy w dziejach świata zadała ona pytanie o bycie kobiety. Podkreślam: nie pytanie o to, co to znaczy być kobietą albo jak kobiety są traktowane, ale: co to znaczy, że kobieta jest?

Druga fala feminizmu i myśli wyrażone przez autorkę w “Drugiej płci” wywodzą się z filozofii egzystencjalnej, która była wówczas (lata 40. XX wieku) najpopularniejszym nurtem w środowiskach literackich. Simone de Beauvoir przyjaźniła się blisko z Jeanem-Paulem Sartrem (również cenionym pisarzem egzystencjalnym), do którego “Bytu i nicości” autorka w “Drugiej płci” niejednokrotnie się odwołuje. Pokłosiem ich relacji i opisem życia ówczesnych literatów jest powieść fabularna Simone de Beauvoir “Mandaryni”.

Ponieważ jednak hasła takie jak “druga fala” albo “feminizm egzystencjalny” niewiele mogą niektórym mówić, pozwolę sobie krótko opisać założenia, od których autorka “Drugiej płci” rozpoczyna swoje rozważania. Otóż Simone de Beauvoir rewiduje myśli starożytnych filozofów, których niedzisiejsze przekonania na temat kobiecości zbyt głęboko wniknęły w ludzką świadomość. Później - i był to dla mnie szczególnie odkrywczy punkt wstępu do jej książki - autorka posługuje się wprowadzonymi przez Emmenueala Lévinasa pojęciami Podmiotu i Innego pisząc:

“Kobietę określa się i różnicuje w stosunku do mężczyzny, a nie mężczyznę w stosunku do kobiety; kobieta jest czymś nieistotnym w obliczu czegoś istotnego. Mężczyzna jest Podmiotem, jest Absolutem; kobieta jest Innym”.


Filozoficzne figury tożsamego (Podmiotu) i Innego można wyjaśnić za pomocą różnic narodowościowych. Będąc turystą w jakimś kraju jesteśmy postrzegani jako Inni, jednocześnie próbując czuć się Tożsami jako turyści. Gdy spotyka się dwójka ludzi innych narodowości, każdy z nich podświadomie i mimowolnie próbuje narzucić perspektywę, w której to on jest Podmiotem, a ten drugi jest Innym. Inny (w naszych oczach) zawsze we własnym spojrzeniu jest Tożsamy, a w przypadku płci – na co zwraca uwagę Simone de Beauvoir – kobieta została przez tożsamego mężczyznę uznana za Innego i był to jedyny przypadek w dziejach świata, gdy Inny po prostu przyjął tę figurę, nie pragnąc osiągnięcia podmiotowości.

W dalszej części książki autorka rozważa tę kwestię. Opisuje całą historię kobiecości – miejsce kobiety w społeczeństwie na przestrzeni czasu, kobietę ujętą w ramy boskości płodnej i życiodajnej Matki Natury. Opisuje wpływ cielesności na usytuowanie i samoświadomość kobiety; słusznie zaznacza, że przez procesy hormonalne, jakie zachodzą w kobiecie nie ma ona pełnej władzy nad swoim ciałem i – parafrazuję autorkę – podczas gdy mężczyzna jest swoim ciałem, to kobieta może i jest swoim ciałem, ale jej ciało nie jest nią.

Wreszcie Simone de Beauvoir poddaje analizie współczesne sobie społeczeństwo i z wnioskami wyciągniętymi z poprzednich rozdziałów, dokonuje zwrotu myślowego kobiety – zwraca jej tożsamość i podmiotowość. Moja nauczycielka historii w liceum zawsze powtarzała, że uczymy się o tym, co było, aby zrozumieć to, co jest. Tak też jawi mi się “Druga płeć”. Książka ważna, niezwykle wręcz istotna, dla dziejów feminizmu i dla kobiet, którymi dziś jesteśmy. Wcześniej już co prawda pisano o tym, że kobieta może być jakaś – nie taka tylko, jaką widzi ją mężczyzna czy społeczeństwo – ale to “Druga płeć” po raz pierwszy ogłosiła, że kobieta nie tylko jest jakaś, ale że jest kimś; że j e s t.

Sprawdź w sklepie
Dzienniki 1950-1962 - Plath Sylvia
Dzienniki 1950-1962

O Sylvii Plath zbyt często piszę się, że odeszła ze świata “przez akt samobójczej śmierci”. Tak jakby w jej samobójstwie zawierała się cała ona – jakby miała być wyłącznie oszalałą, neurotyczną kobietą pogrążoną w głębokiej melancholii, z dziwnym i intrygującym spojrzeniem na świat. Ta marketingowa zagrywka reklamowania pisarek przez doskwierające im zaburzenia psychiczne wydaje mi się brutalna – a teza ta potwierdza się tylko podczas czytania dzienników Plath.

Czy pogrążona w depresji i szaleństwie dziewczyna napisałaby coś takiego?

“Co mam powiedzieć? Że odwiedził mnie o dziewiątej w sobotni wieczór, że wciąż byłam słaba po wyrwaniu dwóch zębów mądrości rano. I mogę powiedzieć, że poszliśmy na podwójną randkę na tańce w barze Ten Acres, że wypiłam pięć szklanek, przez cały wieczór, do dna, zółtej lemoniady imbirowej, a inni pili piwo. Ale nie o to chodzi. Zupełnie. Było tak: ubierałam się powoli, kremowałam, perfumowałam, pudrowałam, siedząc na górze w półmroku deszczowego popołudnia, podczas gdy reszta rodziny była z gośćmi na werandzie, śmiali się i rozmawiali. Oto ja, pomyślałam, amerykańska dziewica, ubrana, żeby uwodzić. Wiem, że wychodzę, by spędzić wieczór pełen seksualnych przyjemności. Chodzimy na randki, zabawiamy się i jeśli jesteśmy grzeczne, w pewnym momencie odmawiamy. Tak to jest.”

Trzeba przyznać, że Sylvia była pełna sprzeczności. Odważna i powściągliwa. Niesforna, ale jednak grzeczna. Naiwna i świadoma. Zuchwała i nieśmiała. Itd. Itd.... Czytając dzienniki Plath trudno oprzeć się wrażeniu, że robi się coś złego – dotyka się takiej przestrzeni, która nie miała być ukazana światu. Trudno jednak się oprzeć jej pociągającej, niemal magnetycznej narracji. Pełna zmienności, humorzasta, nieraz uparta – ale jakże ludzka, jakże dziewczęca. Twarda i delikatna. Tak, to jest to.

Zaledwie dwa wpisy po tym, który cytowałam wyżej, autorka napisała coś takiego:

“Od rana chandra. W nocy nie spałam dobrze, budziłam się, obracałam w łóżku. Miałam krótkie, bezsensowne, wstrętne sny. Obudziłam się z ciężką głową, z uczuciem, jakbym właśnie wyszła z basenu pełnego brudnej, ciepłej wody. Skórę miałam natłuszczoną, włosy sztywne i lepkie, a na dłoniach czułam jakby warstwę śluzowatego brudu. Do tego jeszcze to gęste, sierpniowe powietrze. Siedzę, czuję się jak gruda, coś mnie boli w szyi z tyłu. Czuję się tak, jakbym nigdy nie miała zmyć tej lepkiej, obrzydliwej błony ani grubej warstwy osadu na nieumytych zębach.”

Dużo dzieje się na kartkach tych dzienników. Są tam wzloty i upadki; i jest zmienność, taka potężna, widoczna gołym okiem. Zmienność, która nie próbuje chować się za pozorami przyzwoitości. Fascynujące, jak bardzo przyciąga nas – czytelników – czyjś sekret, czyjaś tajemnica.

Pięć lat później niż cytowane fragmenty, Sylvia napisała:

“Wieczór: Dzień klęski: “New Yorker” odrzucił wszystkie wiersze (…) - palące poczucie niesprawiedliwości, pochlipywania i żal: pragnienie odwetu, ale nie mam na to ani czasu, ani energii aż do czerwca. Nic nie zrobiłam: nic – czekają wszystkie prace do poprawienia i trzy godziny przygotowań. Skończyłam “Oczym wiedziała Maisie” Henry’ego Jamesa: paradoksalnie jego biografia przynosi mi ukojenie, tak bardzo bym chciała opowiedzieć mu o reputacji, którą zyskał po śmierci - pisał, w bólach, poświęcając całe swoje życie (czego sama nie mogłabym uczynić - mam Teda, będziemy mieli dzieci – ale niewielu przyjaciół), a krytycy drwili sobie z niego i obrażali, a czytelnicy ignorowali. Ja liczę na sławę. Czy porażka zaostrza mój apetyt? (…) a teraz po szarym, płaczliwym, bezsensownym, nieprzynoszącym satysfakcji dniu idę spać, tłustowłosa, zakrwawiona i nieprzygotowana do zajęć.”

Proszę zwrócić uwagę, jak Plath pisze o Jamesie: pisał poświęcając całe swoje życie, czego sama nie mogłabym uczynić. Doprawdy? Nie chce się wierzyć, gdy trzyma się w rękach pokaźny, cegłowaty tom jej prywatnych zapisków. Ze świadomością, że to przecież tylko wycinek jej twórczości – że są jeszcze wiersze, powieści i inne, niepozbierana i nienazwane teksty. Sylvia Plath była pisaniem. Tak jak ona mówi o Jamesie – tak też ja myślę sobie, że gdybym tylko mogła, to chciałabym opowiedzieć jej o tym wszystkim, co się dzieje. O tym, jak ludzie czytają jej sekrety, jak badacze interpretują zapiski, które powstawały po to tylko, aby coś wyrzucić z siebie w sferę ukrycia. To fascynujące, nieco onieśmielające, ale z pewnością o czymś świadczy, czyż nie? Sylvia powinna to zobaczyć. Wybuchłaby głośnym śmiechem, pełnym niedowierzenia – tak myślę.

Sprawdź w sklepie
Szklany klosz wydanie ilustrowane - Plath Sylvia
Szklany klosz wydanie ilustrowane

Tę najbardziej znaną i najgłośniejszą powieść Sylvii Plath dobrze czyta się znając “Dzienniki”. Bohaterką “Szklanego klosza” jest dziewczyna zbudowana na kształt autorki. Historia, która opowiada się na kartkach książki niektórych przeraża, innych mimo wszystko jednak bawi (ton narracji wyzwala śmiech nawet w najmroczniejszych momentach).

Związki “Szklanego klosza” z dziennikami Sylvii Plath nie polegają na cytatach ani odwołaniach - autorka pisząc tę, ostatnią w życiu, powieść, z pewnością nie spodziewała się, że jej dzienniki będą przestrzenią, w którą zajrzeć może każdy. Jednak trudno uniknąć automatycznych skojarzeń. Proszę chociażby przypomnieć sobie pierwszy z cytowanych fragmentów dziennika, a potem spojrzeć na ten kawałek powieści:

“A nazywało się, że przeżywam najlepszy okres swojego życia. Nazywało się, że jestem obiektem zazdrości tysięcy absolwentek college`u jak Ameryka długa i szeroka, bo one tylko marzą o tym, żeby kuśtykać po brukach nowojorskich w czarnych lakierkach na zbyt wysokich obcasach numer trzydzieści siedem, zakupionych u Bloomingdale`a w czasie przerwy obiadowej wraz z paskiem z takiej samej czarnej lakierowanej skóry i czarną lakierowaną torebką, żeby była całość. A kiedy, na dodatek, w piśmie, w którym cała nasza dwunastka pracowała tego lata, ukazała się moja fotografia – ja z koktajlem w ręku, wciśnięta w przyciasną bluzkę z imitacji srebrnej lamy, wpuszczoną w namarszczoną spódniczkę z białego tiulu, otoczona grupą wspaniale zbudowanych młodych, anonimowych Amerykanów, specjalnie, rzecz prosta, na okazję tę wynajętych – było dla wszystkich oczywiste, że bawię się na sto dwa.”

Wszystkie opisy tej książki głoszą, że jest to “opis życia młodej kobiety, która popada w szaleństwo”. Cóż, w pewnym sensie to prawda – ale to nieco zafałszowany obraz powieści. W moim odczuciu “Szklany klosz” jest pełną werwy i humoru opowieścią o młodej kobiecie – i innych młodych kobietach – która w świecie pełnym ustalonych zachowań i reakcji próbuje poradzić sobie z tłamszącym poczuciem, że nie pasuje. A jeśli się wpasowuje, to przestaje cieszyć się tym, że żyje. To, moim zdaniem, książka o poszukiwaniu siebie; to, o czym pisała Simone de Beauvoir: o byciu, o jestestwie. Jest się nie tylko kobietą, nie tylko studentką, nie tylko dziewicą (próby zmiany tego stanu rzeczy przynoszą bohaterce sporo trudności, a czytelnikowi dużo śmiechu, choć i żalu), nie tylko kandydatką na żonę, nie tylko pisarką, nie tylko oszalałą z depresji wariatką, nie tylko – nie tylko – nie tylko... Pytaniem, które stawia książka, jest: no, więc co poza tym?

Mimo tego, że powyższy opis brzmi dosyć poważnie – książka istotnie dotyka tematów poważnych – to myślę, że może ona przynieść więcej przyjemności czytelniczej wchodzącym w dorosłość nastolatkom, niż dojrzałym kobietom (choć niewykluczone, że po prostu jest dobra dla każdego – tak, to jedna z tych powieści). Ton narracji jest dosyć lekki i gdyby nie to, że pojawiają się w niej zdarzenia tragiczne albo szokujące opisy rzeczywistości, opatrzonej sygnaturą “kobieta” (rzeczywistości tej przeciwstawia się tożsamość bohaterki), to w ogóle nie pisałabym o “odpowiednim wieku czytelnika”. Jednak, jako że – tak jak mówię – fabularnie książka dotyka tematów niełatwych, polecałabym, aby nie czytały jej dziewczęta poniżej osiemnastki. Bo jeszcze wystraszą się życia...? (A w najlepszym przypadku jedynie ironicznie się do niego zdystansują).

Sprawdź w sklepie
Między aktami - Virginia Woolf
Między aktami

Toporne w brzmieniu i niewdzięcznie kojarzące się hasło “literatura feministyczna” ma jeszcze jedną czołową przedstawicielkę – Virginię Woolf. I choć literatura feministyczna brzmi jak coś, co dotyczy kobiet, mówi o kobietach i interesuje raczej kobiety (to ostatnie jest zacierającym się stereotypem), to powieści Virginii Woolf dalekie są od takiego stanu rzeczy. Jej książki obrazują człowieka – zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Stworzona przez nią technika narracji – strumień świadomości – pozwala płynąć od jednego do drugiego bohatera. Wszystko jest tam wyraźne, ale zarysowane subtelną kreską.

Nie ma w powieściach Virginii Woolf takiego feminizmu, o jakim myśli się stereotypowo. Ujawnia się on raczej w konstrukcji wnętrza bohaterek, które nie są ani trochę bardziej ubogie, niż wnętrza bohaterów męskich (co ówcześnie było nowatorskie). Jej książki bardzo wyraźnie ukazują, że feminizm zmierza (a przynajmniej: ma zmierzać) do równości, nie do jakiegoś przewyższenia. Bohaterki nie są tutaj przeciwstawiane bohaterom – nie rozgrywa się żadna walka płci o właściwe miejsce w hierarchii. Zupełnie nie o to chodzi.

Lekki styl i wrażliwość pisarki sprawiają, że każdy z bohaterów jest przeciwstawiony jedynie samemu sobie i własnym przeżyciom wewnętrznym. Najważniejszymi konfliktami w jej powieściach są zawsze te, które odbywają się w sferze ujawnionych przez narratora myśli postaci.

Dziś proponuję ostatnią powieść Virginii Woolf – “Między aktami”. Jest to powieść niewdzięcznie reklamowana faktem, że “to ostatnia powieść przed samobójczą śmiercią autorki”; i co w związku z tym? Zapewniam, że nie ma w niej żadnych mrocznych zwierzeń osoby, której stłamszona kobiecość znajduje się na skraju załamania. Nic z tych rzeczy. To zwyczajnie niezwykła książka (sic!) – i tyle. Opisuje jeden dzień pewnej starej (ale nie aż tak) rodziny, która mieszka w dużej (ale nie ogromnej) posiadłości. Posiadłość ta służy rokrocznie za miejsce spotkań pobliskiej społeczności – ludzie ze wsi schodzą się do ogrodu (jeśli nie będzie padać – co zawsze pozostaje nierozstrzygnięte do ostatniej chwili, a więc niepewność czuwa), aby oglądać przygotowane przez dzieci i młodzież przedstawienie. Przedstawienie się szykuje, a potem przedstawienie trwa – to tyle, a jednak tak wiele. Pamiętać należy, że właściwa rzecz rozgrywa się w opisach myśli i uczuć bohaterów, którzy patrzą jak dzieci kręcą się na trawie (gdyż sceną jest natura) wygłaszając swoje kwestie. Mierzą się z tym, że oto właśnie jeden z nich wrócił z wojny i widział śmierć, a teraz siedzi w ogrodzie w eleganckich tenisówkach. Mierzą się z tym, że żona patrzy na męża i nie wie, co myśleć – a mąż to ten, który siedzi w tenisówkach. Mierzą się z tym, że dwoje z nich to ludzie w podeszłym wieku, którzy swoją werwę i temperament ukrywają pod przykryciem konwenansów, a przecież nadal mogliby szturchać się łokciami, tak jak w dzieciństwie (są rodzeństwem). Mierzą się z tym, że ona taka ładna, a inna taka mądra, a jeszcze inna powściągliwa i tajemnicza – a on się nie odzywa, tamten nawet nie spojrzy, a ten gada jak najęty (bo też się z czymś mierzy, każdy się mierzy). Miarą, do której przykładają samych siebie jest świat i niemożność pojęcia go. No bo jak to tak?

“Między aktami” zaczęłam czytać w autobusie, gdy wracałam z księgarni. Zanim dotarłam do domu byłam już w jednej trzeciej książki. Do wieczora przeczytałam połowę. Kolejnego dnia w drodze do pracy dalej, potem dalej i dalej... Rzecz pochłania, jeśli czytelnik zdecyduje się w nią rzucić. Najlepiej skoczyć na główkę i płynąć. Nie można się oderwać, choć nic nie trzyma na siłę – nie ma punktów przyciągania ani zawrotów akcji, które podniosą napięcie. To zaskakujące – fabularnie tam naprawdę nie dzieje się zbyt wiele, a oczy i tak biegają po kartkach, jakby spodziewały się, że na ostatniej stronie spotka je nagroda. Warto zaznaczyć, że ta tajemnicza siła przyciągania działa we wszystkich powieściach niezwykłej i niezwykle utalentowanej Virginii Woolf.

Mała próbka czarującej prozy brytyjskiej modernistki (z “Między aktami”):

“ – Pamiętam - wtrącił starszy pan – jak moja matka...

Pamiętał, że matka była bardzo tęga, że puszkę z herbatą zamykała na klucz, ale właśnie w tym pokoju ofiarowała mu tomik Byrona. Ponad sześćdziesiąt lat temu, powiedział, matka ofiarowała mu dzieła Byrona właśnie w tym pokoju. Zawahał się.

– Idzie w Piękności, jak noc, która kroczy - zacytował. A po chwili jeszcze - “Nigdy już nie wypłyniem łodzią przy księżyca blasku”.

Isa uniosła głowę. Słowa utworzyły dwa kręgi, idealne kręgi, które niosły ich, ją i Hainesa, niczym parę łabędzi po strumieniu. Ale jego śnieżnobiałą pierś otaczała brudna plątanina rzęsy wodnej, a jej błoniaste stopy były uwięzione przez męża, maklera giełdowego. Zakołysała się na trójkątnym taborecie, czuła, że jej ciemne warkoczyki zwisają, a ciało w wypłowiałym szlafroku jest ciężkie i bezwładne.

Pani Haines zdała sobie sprawę z uczucia, które tamtych wiązało, a ją wykluczało. Czekała, jak czeka się aż wybrzmi dźwięk organów, zanim się wyjdzie z kościoła. W samochodzie, w drodze powrotnej do czerwonej willi, wśród łanów zboża, zniszczy to uczucie, jak drozd, który dziobem rozdziera motyle skrzydła. Odczekała dziesięć sekund, po czym wstała, zatrzymała się, a następnie jakby dosłuchała do końca ostatniego dźwięku, wyciągnęła rękę do pani Gilesowej Oliverowej.

Isa, choć powinna była podnieść się w tej samej chwili, w której wstała pani Haines, siedziała nadal. Pani Haines popatrzyła na nią łapczywie z głębi swych gęsich oczu. “Bardzo panią proszę, pani Oliver, proszę mi zrobić ten zaszczyt i zauważyć moje istnienie...” – do czego Isa została ostatecznie zmuszona. Podniosła się wreszcie z krzesła, w wypłowiałym szlafroku, z warkoczykami opadającymi na ramiona.”

Sprawdź w sklepie
Sontag. Życie i twórczość - Moser Benjamin
Sontag. Życie i twórczość

Susan Sontag była ostatnią wielką literacką gwiazdą w Ameryce” – pisze Benjamin Moser we wstępie biografii owej Ostatniej Wielkiej Gwiazdy. Susan Sontag – nazwisko pięknie brzmiące, ale nieco enigmatyczne. Każdy o niej słyszał – niewielu wie dlaczego i w związki z czym; czy dobrze czy źle o niej mówiono...?

Słowa, które mogą przychodzić na myśl, gdy słyszy się “Susan Sontag”, to z pewnością: kamp, fotografia i choroba. Słusznie, bowiem najbardziej znane dzieła tej niezwykłej eseistki i pisarki, to właśnie “O fotografii”, “Notatki o kampie” (esej zawarty w zbiorze: “Przeciw interpretacji i inne eseje”) oraz “Choroba jako metafora”. Czy teraz postać, o której mowa jawi się nieco wyraźniej?

O Susan Sontag można z pewnością powiedzieć, że była genialna, samoświadoma i wrażliwa. Co więcej: można moim zdaniem powiedzieć, że osiągnęła geniusz poprzez świadomość własnej wrażliwości. W swoich tekstach łączyła błyskotliwą intelektualność z czułym, niezwykle ludzkim spojrzeniem. Napisała m.in. “Widok cudzego cierpienia” oraz “Myśl to forma odczuwania”.

Nie można nazwać jej modelką, ale często bywała “obiektem fotografowanym”. Fascynowała ją moc przedmiotu, jakim jest zdjęcie. Fascynowała ją tajemnica chwytania czasu. Swój czas wykorzystywała na rozmaite sposoby. Pisała, czytała, myślała. Poza tym rozmawiała z ludźmi i właśnie w ludziach (w ludzkości) odnajdywała swój sens życia. Miała niezbyt dziecięce dzieciństwo – ojciec wcześnie zmarł (co matka przed nią zataiła; nastoletnia Susan nie była obecna na pogrzebie, bo o nim nie wiedziała), a matka nie okazywała córkom wiele matczyności. Od najmłodszych lat udawało jej się jednak iść przez życie dzięki porozumieniu ze sztuką, którym została od urodzenia obdarzona przez los. Jak pisze jej biograf:

“[Sontag] głosiła całe życie – że kultura jest czymś, za co warto zginąć. Ta wiara dodawała jej sił w okresie trudnego dzieciństwa, kiedy książki, filmy i muzyka ofiarowały jej wizję bogatszej egzystencji i przeprowadzały ją przez życiowe traumy. A ponieważ poświęciła życie tej idei, stała się sławna jako kobieta tama, powstrzymująca nieubłagane fale estetycznych i moralnych zanieczyszczeń.”

Przekonanie, że “kultura jest czymś za co warto zginąć” nie było gołosłowne. W czasie oblężenia Sarajewa pojechała w samo serce wydarzeń, aby razem z Bośniakami wystawić przedstawienie teatralne. Uważała, że kultura jest zdolna ratować człowieka w najgorszych nawet opałach. Doświadczenie to opisała odważnie, twierdząc, że było to “coś w rodzaju wizyty w getcie warszawskim pod koniec 1942 roku”. Sontag uważała – i to przekonanie wyrażała całą sobą – że nie wystarczy pisać o ludzkim cierpieniu; jedynie współprzeżywanie go może doprowadzić człowieka do prawdziwego zrozumienia innych. Nie robiła z siebie męczennicy i nie kazała innym zdobywać się na takie gesty – ale była stanowcza co do tego, że świat jest ubogi w empatię, a ludzie obrośli agresją tak bardzo, że przestają ją dostrzegać.

Przy tym wszystkim jednak trzeba zaznaczyć wyraźnie, że nie wiemy kim była Susan Sontag. Ona sama zdawała się nie wiedzieć. W “Sontag. Życie i twórczość” Benjamin Moser pisze, że mit “Susan Sontag” jest najtrwalszym dziełem pisarki. “Ta metafora była niedoskonała, jak wszystkie – pisze biograf – Wiele osób, które miały okazję poznać Sontag, z pewnym rozczarowaniem odkrywało rzeczywistość nieprzystającą do chwalebnego mitu”. Gdybym ja miała wyrazić na ten temat własne zdanie, powiedziałabym, że jej mit tworzył się na kartkach napisanych przez nią książek i notatek – ona sama nie mogła tego mitu wyrazić inaczej niż przez pisanie. Mit zatem ujawnia się w czytaniu i nie mógł równie silnie wybrzmiewać z samej jej osoby – wówczas jej teksty nie byłyby potrzebne, ani nam, ani jej.

(Postanowiłam ująć w nawias własną refleksję, której nie mogę zachować w milczeniu. Z wiekiem coraz wyraźniej dostrzegam jak bliska jest mi Susan Sontag – przynajmniej ta, która jawi się poprzez jej teksty i myśli. Literatura feministyczna – to niesmacznie wyrażenie – to nie przestrzeń dla Sontag. Ona wygodniej by się pewnie czuła w “literaturze człowieka”, gdyby tylko taka kategoria istniała. Niemniej jednak jest to postać tak wybitna i w takim stopniu inspirująca, że zbiór skojarzeń kryjących się w słowie “kobieta” zyskać powinien taki diament w swojej kolekcji. Mam więc ochotę wykrzyknąć, że Sontag była kobietą – nie dla manifestu, jak “Kopernik była kobietą!”, ale dla jasności i uniknięcia niewdzięcznych pomyłek z serii: może jeszcze Curie-Skłodowska była kobietą?! Sontag była kobietą – mówię po to, aby w związku z hasłem “literatura kobieca” myśleć o jej podobnych autorkach, a nie o tandetnych erotykach. Sontag była kobietą – mówię po to, aby móc nacieszyć się nią w sobie.)

Sprawdź w sklepie
Uwikłani w płeć - Butler  Judith
Uwikłani w płeć

Judith Butler – nazwisko pisarki i filozofa niekoniecznie jest znane, ale jej poglądy z pewnością. To właśnie Judith Butler stworzyła teorię performatywności płci. Zdaje się, że jest to jedna z tych teorii, które wywodzą się ze środowisk naukowych, ale stały się sławne na całym świecie w ramach społecznego dyskursu. Każdy z nas słyszał przecież o pojęciu “gender”, o teorii queer oraz o rozróżnieniu na płeć kulturową i biologiczną.

Zdaje się, że żadna inna teoria socjologiczno-filozoficzna, powstała w ostatnim czasie, nie wywołała tak wielu kontrowersji, dyskusji i zmian społecznych. Teoria nadal ma przeciwników i ma rzecz jasna zwolenników. Jednym odebrała bezpieczne pole samookreślania się, a drugim to pole otworzyła. Warto jednak przypomnieć, czy też uzmysłowić sobie, jedną ważną kwestę, jaką jest – no właśnie – teoria. Poglądy Judith Butler często przedstawiane są jako odkrycie – jakby ktoś wykonał eksperyment, który się potwierdził albo wpadł na pomysł i przypisał mu rangę faktu – a to przecież nie tak. Teoria – jako przestrzeń analityczna i dyskursywna – ma to do siebie, że nie ustala żadnych racji, ale stwarza pole do dialogu. Teoria zawsze pozostaje propozycją, nie narzuca się w formie manifestu. O tym warto pamiętać, aby swoim upodobaniem do myśli amerykańskiej uczonej, nie sprowadzać ich do formy kanciastych demonstracji. Teoria bowiem nie jest ustaleniem samym w sobie – jest przestrzenią dla prób ustalania.

Wszystko to, o czym pisałam wyżej – cała teoria performatywności płci – pochodzi właśnie z książki “Uwikłani w płeć”. Poglądy, które wyraża Butler i które świat przyjął bardzo ochoczo, wywodzą się z myśli o feminizmie. Butler chciała bowiem rozszerzyć dyskurs feministyczny i otworzyć ramy feminizmu grupom – jak twierdzi – wykluczanym. Butler opisuje, że np. białe heteroseksualne kobiety nieraz zamykały furtki feminizmu dla kobiet transpłciowych albo homoseksualnych. Jeszcze nie tak dawno temu było to dosyć powszechne, że zamykało się furtki feminizmu przez mężczyznami (określenie “feminista” jest przecież dużo młodsze i nadal nie tak powszechne, jak “feministka”). Sądzę, że teoria Butler przyczynia się pośrednio do tego, że feminizm mocno skierował się w stronę środowisk queerowych, ale nieco wykluczył np. kobiety, które wyrażają bardziej tradycyjne poglądy. Feminizm nigdy nie był tradycyjny – to prawda – ale dziś posiada już swoistą tradycję, rozgałęzienia i dyskursy, spośród których można wybierać. Dyskusja jest wciąż otwarta – rzecz jest w toku – i sądzę, że nie powinna ona nigdy się zamykać. Teoria bowiem – taka czy inna – nie skupia się na tym do czego dąży, ale na samym w sobie dążeniu. Książka “Uwikłani w płeć” to zdecydowanie jeden z najważniejszych kroków, jakie w ostatnich latach postawiła teoria na ścieżce feminizmu. Być może za jakiś czas będzie – już powoli jest – uznawana za równie przełomową, co “Druga płeć”. I podobnie jak w przypadku Simone de Beauvoir, “Uwikłani w płeć” Judith Butler to pozycja obowiązkowa – dla każdego, kto określa się feministą i dla każdego, kto do tej grupy nie przynależy, ale pragnie z nią dyskutować. Dyskusja buduje, zawsze coś buduje, ale dyskutujmy świadomie – a więc na samym początku czytajmy i mierzmy się z myślami.

Sprawdź w sklepie
Autobiografia czerwonego - Carson Anne
Autobiografia czerwonego

Anne Carson, feministka nie aż tak wprost. Feminizm przekształca się i z rozmowy o kobiecie samej w sobie, zmienia nieco kierunek w stronę dyskusji o płciach w ogóle. “Autobiografia czerownego”, najnowsza powieść modernistycznej poetki, to rzecz niezwykła i wielowarstwowa. Spotkałam się z głosami, iż książka ta jest “obrazem współczesnego geja” - co, nawet jeśli trafne, wydaje mi się niezwykle ograniczające. Dużo bardziej otwarte i wnikliwe jest stwierdzenie ogólne, iż jest to powieść o Innym, którego owa inność deklasuje w oczach świata. Oczywiście, można to rozważać z perspektywy homoseksualizmu (taka perspektywa wydaje się wręcz koniecznością zważywszy na wydarzenia fabularne), ale ponieważ tekst ten dotyczyć ma kobiet, to pozwolę sobie wyrazić moje własne wyobrażenia na temat powieści Carson.

Otóż owy Inny, o którym mówi się w kontekście powieści, przywodzi mi na myśl Innego, o którym pisała Simone de Beauvoir. Podoba mi się myśl, że czerwony oznacza to wszystko, co określa kobietę i to wszystko, czym kobieta jest albo może być. Wyobrażam sobie, że czerwony chłopiec z powieści Carson nie jest rzeczywiście chłopcem – jest tylko znaczeniem, symbolem, metaforą czegoś odmiennego, co budzi do życia swoją świadomość.

Anne Carson stworzyła powieść pisaną wierszem – ale nie tylko dlatego chciałoby się powiedzieć, że wielką jest poetką. Również inne jej książki, przetłumaczone na język polski – “Piękno męża” i “Słodko-gorzki Eros” – zahaczają o tematy romantyczne, wobec których nie da się uniknąć rozważań na temat miejsca danej płci w życiu i społeczeństwie. Literatura Carson – również wiersze, za które nagradzano autorkę – czyni słowa żywymi. Carson je nasyca i wypełnia znaczeniem.

Sprawdź w sklepie
Mleko i miód. Milk and Honey - Kaur Rupi, Gralak Anna
Mleko i miód. Milk and Honey

Na koniec tego tekstu chciałabym zawędrować gdzieś poza granice zachodniego postrzegania świata. Dwie ostatnie autorki – dwie ostatnie książki – o których napiszę, to kobiety azjatyckiego pochodzenia. Pierwsza z nich, raczej przez większość znana choćby ze słyszenia, Rupi Kaur, urodziła się w Indiach, w rygorystycznej rodzinie Sikhów. Religia ta jasno ustanawia podległość kobiet wobec mężczyzn, a wszystko, czego w związku z tym kobiety doświadczają, znajdziemy w poezji Rupi Kaur. Jakiś czas temu wielkim hitem na całym świecie okazał się tomik “Mleko i miód” – debiut indyjskiej poetki, który dziś nadal szokuje i uwrażliwia.

Zarówno “Mleko i miód”, jak i późniejsza poezja Rupi Kaur – “Słońce i jej kwiaty” oraz “Dom Ciało” – to poezja obrazująca trud, jakiego doświadczają kobiety w świecie (nie aż tak dalekim od naszego). Jednocześnie dzieła Rupi Kaur unaoczniają drzemiącą w kobiecie – w istocie, w człowieku – siłę dążącą do wyzwolenia. Wiem, jak to brzmi – walecznie, wzniośle i przez to nierealnie. To nie tak – a jednocześnie: to właśnie tak! Sama byłam kiedyś sceptyczna do poezji indyjskiej autorki. W czasach żywej popularności “Mleko i miód” myślałam sobie – skoro rzecz jest tak lubiana przez wszystkich, to nie może być dobra; skoro jest doceniana dziś, nie może być poezją jutra; skoro..., to... – zastrzeżeń miałam mnóstwo. Potem jednak dostałam ten tom z okazji 18 urodzin od mojej mamy chrzestnej (która zresztą zapewne wybrała go na fali jego popularności) i coś mnie tknęło.

Są to wiersze bardzo obrazowe, mocno zakorzenione w konkretnych znaczeniach, posługujące się ograniczonymi metaforami – ale czytając je wydało mi się to zrozumiałe. To nie ma być poezja wieloznaczna, to ma być poezja właśnie o tym, o czym jest. “Mleko i miód” pochłonęło mnie w nieoczekiwany sposób – uświadomiło sprawy, o których przecież już wiedziałam. Są to sprawy, o których wszyscy wiemy, tak jak się wie o głodzie w Afryce albo o każe śmierci w Stanach Zjednoczonych – tomiki Rupi Kaur nie są w tym sensie odkrywcze, ale są aktywne, czynne. Nie da się stwierdzić, że dowiedziałam się z jej poezji czegoś, o czym wcześniej bym nie słyszała w mediach albo na lekcjach historii i wosu, ale muszę wyznać, że czytanie tych wierszy dla mnie wiązało się z pewnym nieurzeczywistnionym doświadczeniem – z wyobrażonym, ale prawdziwym przeżyciem.

Poezji Rupi Kaur nie da się czytać z dystansem. Dziś wiem, że ten wieczór, gdy chrzestna podarowała mi “Mleko i miód” był moim pierwszym zetknięciem z tą piękną przestrzenią sztuki, tak niewdzięcznie nazywaną “nurtem feministycznym”. Rupi Kaur udowadnia, że feminizm polega na walce – zwłaszcza w rzeczywistościach takich jak ta, z której się wywodzi – ale walka ta spełnia się w stanowczym uznaniu swojej wrażliwości. Autorka udowadnia tym sposobem, że feminizm musi być kobiecy – co oznacza, że kobieta będąc piękną, miłą, wrażliwą staje się silna. Kobieta czuje, nie boi się czuć i odważa się te uczucia wyrażać – taki obraz siły ukazuje Rupi Kaur na kartkach swoich tomików.

Sprawdź w sklepie
Persepolis - Satrapi Marjane
Persepolis

Na koniec rzecz zdumiewająca. Gdy w 2007 roku ukazał się animowany film “Persepolis”, niewielu zdawało sobie sprawę z tego, że powstał on na bazie serii komiksów. Marjane Satrapi, Francuzka irańskiego pochodzenia, stworzyła swoją autobiografię w formie książki obrazkowej. Jak twierdzi sama autorka, głównym celem “Persepolis” jest odczarowanie rzeczywistości wschodniej. Istotnie powieść spełnia swoje zadanie. Historia ukazana na kartkach książki obejmuje dzieciństwo i młodość spędzone w Iranie oraz na emigracji w Austrii. Tło historyczne dla powieści wyznacza obalenie Szacha, rewolucja islamska oraz wojna iracko-irańska. Do Austrii dziewczyna trafiła w wieku 14 lat – została tam wysłana przez rodziców, chcących ochronić ją przed burzliwymi wydarzeniami w ojczyźnie.

Marjane Satrapi obrazuje rzeczywistość skrajnie inną od tej, o której czytamy u Rupi Kaur. Autorka chciała, aby świat zachodu zobaczył, że życie ludzi na Bliskim Wschodzie nie różni się wcale aż tak bardzo on tego, które prowadzą sami. Strapi pokazuje, jak w młodości zasłuchiwała się w piosenkach Micheala Jacksona, jak flirtowała z chłopakami, jak kłóciła się z rodzicami o całkiem normalne, codzienne rzeczy. Pokazuje, jak losy jej kraju wpływały na jej życie, ale nie zmieniały tego, kim jest. Celem powieści (oraz animacji filmowej) jest zatarcie sztucznych granic, które wyrosły na bazie orientalizmu.

Komuś może wydać się to niepotrzebne – wszystkie te obrazy, wiersze, książki, myśli. Kobieta jest kobietą – czyż nie? Zdaje się to takie proste, zdaje się przegadane i niemal banalne. Każdemu zdarza się wątpić – i to dobrze, bowiem kto nie wątpi, ten chyba nie myśli. Niech moim komentarzem w tej kwestii będą słowa Simone de Beauvoir, której “Druga płeć” zrewolucjonizowała myślenie o istocie kobiety i wyznaczyła jej pole do rozpoznawania własnej świadomości, a swoje opus magnum pisarka rozpoczyna tak:

“Długo zastanawiałam się, czy napisać książkę o kobiecie. Temat to drażliwy, szczególnie dla kobiet; i nienowy. W sporze o feminizm dużo już popłynęło atramentu; obecnie walka jest mniej więcej zakończona; nie ma o czym mówić. A jednak mówi się ciągle. Trudno bowiem uznać, by wielotomowe bzdury, wypisywane w ciągu ostatniego stulecia, wydatnie przyczyniły się do wyjaśnienia problemu. Zresztą, czy w ogóle problem ten istnieje? I jaki problem? Czy w ogóle istnieją kobiety? Zapewne, teoria wiecznej kobiecości ciągle jeszcze znajduje zwolenników, którzy szepczą: “One nawet w Rosji pozostają kobietami”; ale inni, dobrze poinformowani – często ci sami – wzdychają: “Kobiecość się zatraca, kobieta zaginęła”. I nie wiadomo już, czy kobiety istnieją jeszcze, czy zawsze będą istnieć, czy należy życzyć sobie tego, czy też nie. Jaką pozycję zajmują w świecie, a jaką zajmować powinny? “Gdzie są kobiety” – pytało niedawno jedno z czasopism. Lecz przede wszystkim: co to jest kobieta?”

Sprawdź w sklepie
Udostępnij
O firmie
Dane firmowe
Księgarnia czytam.pl
ul. Starołęcka 7
61-361 Poznań [email protected]
Poczta polska DPD Orlen Paczka InPost
Przelewy24 BLIK VISA MASTERCARD PAYPO