Choć coraz więcej i głośniej mówi się o tym, że feminizm wciąż jest potrzebny, nikt nie dostrzega problemu zawierającego się w niesławnej kategorii książek, jaką jest to wszystko, co kryje się pod hasłem “literartura kobieca”. Zadziwiający jest fakt, że choć to kobiety stanowią obecnie większość osób zdobywających wyższe wykształcenie, choć autorki płodne i utalentowane piszą żywo o byciu kobietą, to jednak nadal pod hasłem “literatura kobieca” znaleźć można więcej erotycznych romansideł i poradników psychologicznych na temat bycia silną i niezależną, niż pożywki dla intelektu.
Faktem jest, że istnieje określenie “literatura feministyczna”, którym podpisane są niektóre kamienie milowe w dziejach emancypacji kobiet. Literatura feministyczna nadal pozostaje jednak raczej określeniem czegoś na kształt nurtu, niż pojęciem wyznaczającym kategorię, gatunek czy typ literatury. Poza tym zdaje się, że “literatura feministyczna” to wyrażenie brzmiące ciężko i niewdzięcznie. Kojarzy się, moim zdaniem, ponuro i jawi się jako coś niełatwego – niczym “literatura wojenna”. Albo daje się sprowadzić do podręcznikowego rozumienia wykładni poglądów danej dziedziny lub ideologii – jak np. “literatura medyczna”, “literatura przyrodnicza”, “literatura marksistowska” itd....
Dla mnie to bzdury. Literatura feministyczna, to po prostu literatura kobieca. Pochodząca od kobiet (choć nie zawsze) i dotycząca kobiet (ale nie tylko); dotykająca ich istoty, miejsca w świecie i sfery emocji – co nie sprowadza jej wcale do sztampowych poradników na temat zdrowia i urody.
Zrewidowano już większość przekonań zawierających się w formule “jak dziewczyna”. Nie ma już “bicia się jak dziewczyna”, “gadania jak dziewczyna” czy “mazania się jak dziewczyna”. Chciałabym, aby tekst ten był swego rodzaju redefinicją wyrażenia “czytać jak dziewczyna”. Zapraszam do przeglądu najistotniejszych i (w mojej opinii) najciekawszych pozycji pisanych tak, jak dziewczyny pisać potrafią, o tym, o czym dziewczyny myślą. Być może kiedyś to właśnie te tytuły zaczną być kojarzone z “czytaniem jak dziewczyna” i to je odnajdziemy w księgarniach pod hasłem “literatury kobiecej”.
Faktem jest, że istnieje określenie “literatura feministyczna”, którym podpisane są niektóre kamienie milowe w dziejach emancypacji kobiet. Literatura feministyczna nadal pozostaje jednak raczej określeniem czegoś na kształt nurtu, niż pojęciem wyznaczającym kategorię, gatunek czy typ literatury. Poza tym zdaje się, że “literatura feministyczna” to wyrażenie brzmiące ciężko i niewdzięcznie. Kojarzy się, moim zdaniem, ponuro i jawi się jako coś niełatwego – niczym “literatura wojenna”. Albo daje się sprowadzić do podręcznikowego rozumienia wykładni poglądów danej dziedziny lub ideologii – jak np. “literatura medyczna”, “literatura przyrodnicza”, “literatura marksistowska” itd....
Dla mnie to bzdury. Literatura feministyczna, to po prostu literatura kobieca. Pochodząca od kobiet (choć nie zawsze) i dotycząca kobiet (ale nie tylko); dotykająca ich istoty, miejsca w świecie i sfery emocji – co nie sprowadza jej wcale do sztampowych poradników na temat zdrowia i urody.
Zrewidowano już większość przekonań zawierających się w formule “jak dziewczyna”. Nie ma już “bicia się jak dziewczyna”, “gadania jak dziewczyna” czy “mazania się jak dziewczyna”. Chciałabym, aby tekst ten był swego rodzaju redefinicją wyrażenia “czytać jak dziewczyna”. Zapraszam do przeglądu najistotniejszych i (w mojej opinii) najciekawszych pozycji pisanych tak, jak dziewczyny pisać potrafią, o tym, o czym dziewczyny myślą. Być może kiedyś to właśnie te tytuły zaczną być kojarzone z “czytaniem jak dziewczyna” i to je odnajdziemy w księgarniach pod hasłem “literatury kobiecej”.